We wcześniejszej części:
- Wy... Cała ósemka. Tibo, widzę cię w tej roli. Pandziu, przyniesiesz mi tyle krwi, ile trzeba... Wszystko! Marcel, masz talent szpiegowski. Wiem to i przyda ci się to. Melo (struś) i cała reszto - przerwała na chwilę, by obejrzeć miny wszystkich LPS - pancerniku Danon, suko Melanie, ślimaku Gacusiu, lwie - starała się przypomnieć jego imię - Mufaso i świnko Gerdo - wiem, że się na to godzicie. Może nawet i z chęcią.
W Gerdzie, dotąd spokojnej, wręcz się gotowało. Gapiła się w ziemię i rozkopywała glebę kopytem
- Nie... - najpierw szepnęła do siebie. - Nigdy!!!
Krzyk rozniósł się po całej dolinie. Świnka zerwała się z miejsca. Ze złością w oczach, ogniem i nienawiścią skoczyła na Blythe. Od razu poczuła smak kary za nieposłuszeństwo. W trakcie lotu trafiła ją kulka. Ciało skończyło w kałuży krwi.
- Ni... - wydobyła z siebie ostatni pomruk i zamknęła okrągłe, duże oczy.
Zwierzątka odsunęły się, piszcząc oraz przymykając oczy. Nie mogły na to patrzeć.
- Słabi jesteście - skomentowała opiekunka. - Ale chociaż nada się na test. Idźcie ją wyrzucić do bagna. Bez zastanowienia! Zróbcie to teraz. Uwierzcie mi... - kopnęła Gerdę w stronę reszty. - Po jakimś czasie stanie się to przyjemnością.
Zwierzątka wrócimy do domu na gumowych nogach. Żadne z nich nie ważyło się odezwać. Od dzisiaj właśnie najbardziej nienawidzą tej niezręcznej ciszy. Kiedy nastaję wiatr wydaje się "dzwonić" w ich uszach, czas wolniej leci, ich umysł burzy niezwykła cisza. Zapachy unoszą się w powietrzu, stają się bardziej intensywne. Łapy jakby inne, serce zaczyna walić, mają wrażenie, że przedostaje się przez klatkę piersiową. Oczy rozglądają się dookoła bez określonego miejsca, w które można patrzeć.Dostrzegają rzeczy, których wcześniej nie widzieli. Drobnostki stają się wielkie. Cisza. Czują ściskający od środka ból, że nie mogą wydusić z siebie ani jednego słowa, ponieważ każde z nich może być niewłaściwe. Kiedy jednak decydują się na wypowiedzenie jakiś słów, nawet gdy chcą powiedzieć je głośno, mój ton i tak jest niski. Tak, jakby... dusza chciałaby milczeć.
Jest ich tylko 8, ale niedawno zmienił się ich cały pogląd na świat. Godzina 19, na którą tak czekają, stanie się najgorszym momentem (nie tylko dlatego, że prezes Jedynki wycofał Wieczorynkę). Małe, niewinne stworzenia - do zabicia kilkadziesiąt przyjaciół w wielkim, kolorowym domu. Wpatrywali się przez chwilę w bezpieczne, zielono-różowe huśtawki czy ozdabianą kwiatami mini-kawiarenkę na placu. Obok zniszczonej, starej tabliczki leżało niewielkie wiaderko. Tam formowało się ciasta z piasku, które następnie "sprzedawano". A teraz? Ze wschodu nadbiegł zimny wiatr. Przypomniał on, że od jutra mają być posłuszne Blythe mocniej niż kiedykolwiek indziej. Stała teraz z tyłu, wpatrując się w ciemne niebo. W ogóle nie zwracała uwagi na swych roztrzęsionych podopiecznych. Jeszcze chwilę...
- Won!
Jej okrzyk był tak niespodziewany, że jamnik Tibo prawie się przewrócił. Jedno jest pewne, zostawił nieciekawą kałużę. Chcąc uniknąć jakichkolwiek komentarzy, szybko wbiegł po schodkach i zniknął w drzwiach. Gdy zajrzał do pokoi, petki powoli się budziły. Pewna norka próbowała utrzymać równowagę, za to młody mrówkojad pytał się, czy była jakaś bójka. Ale nie było jej. Po prostu, nikt nie pamiętał opiekunki z ogromną butlą i maską na twarzy.
Tibo po raz drugi przestraszył się, gdy usłyszał kroki za sobą. Była to jednak pozostała siódemka. Chwilę milczeli, obserwując leżących kolegów.
- Jak... jak my to zorganizujemy? Nie chcę, by ktokolwiek podzielił los Gerdy.
Pancernik Danon mówiąc to, patrzył w nieco nierówną podłogę. Dlaczego akurat on musiał być wybrany, musiał się tam znaleźć?! Szlag albo i... dobrze. Przeżyje. Jeśli dobrze wykona zadania, przetrwa. Ale dla kogo ma żyć? Jeśli zabije swych dwóch synów i żonę, dla kogo będzie istniał? Chce już umrzeć teraz. Bezboleśnie, szybko i niepotrzebnego rozczulania się. Życie jest za trudne.
- Nie będzie tak, jeśli... jeśli zrobimy to, co chce Blythe - odrzekł Marcel. - Nie wiem, ile nam to zajmie. I czy w ogóle się uda, przecież sąsiedzi na pewno się zorientują.
Suka Melanie zaczęła głośno płakać. Żyła 4 lata, a za sobą już wiele przygód, kochającego partnera i czwórkę szczeniaków. Mają dopiero niecały rok, są takie słodkie... Chce być dobrą matką, ale raczej nic z tego nie wyjdzie.
- Blythe-e nie jest tak... taka głupia - nie powstrzymywała dużych łez. - Pewnie... pewnie z-zabije... tych, co mogą COŚ WIEDZIEĆ.
Dziewczyna jest zdolna do wszystkiego. Dosłownie, wszystkiego. Już wiadomo, co robiła w kuchni w późne wieczory i wczesne ranki - obmyślała plan. Plan doskonały, w którym trudno doszukać się niedociągnięć. Mnóstwo planów awaryjnych i brak serca to przepis na sukces.
***
Wieczorem Panda usiadła przy swoim łóżku. Z wielką kartką papieru i mazakami wpatrywała się przez chwilę w 2 puste już przez długi czas posłania. Czarnym markerem napisała
SZYNSZYLA [*], a także GERDA [*]. Dwie młode osóbki, z szynszylą nawet często rozmawiała. Pamięta, jak uśmiechała się przy śniadaniu, nakładając na kromkę chleba porządną porcję wiejskiego masła. A może zginął jeszcze ktoś, o kim nie wie? Starała sobie przypomnieć wszystkie imiona swoich znajomych, ale stwierdziła, że to niemożliwe. Wtedy przypomniało jej się tajemnicze zniknięcie kilkunastu posłań. Było to niecały miesiąc temu. Niektórzy się zorientowali, ale różnica nie była wielka. Niektórzy piszczeli, że już od tygodnia nie widzieli zwierzątek, których spotykali codziennie. Niektórzy śmieli się. Ale wszyscy już o tym zapomnieli...
Nagle na łebku poczuła zimny, delikatny uścisk. Odwróciła się gwałtownie.
Blythe, wysoka jak nigdy, nachylała się nad nią. Niespodziewanie chwyciła za kartkę i przeczytała na głos.
- Ahh, też tak myślę - sapnęła z udawanym, sztucznym uśmiechem i porwała ją na 4 połowy. Papier wylądował na ziemi. Butem zgniotła jeden z mazaków, który natychmiast pobrudził podłoże.
- Sprzątaj! - kopnęła pandę tak, że ubrudziła sobie futro, Jej łapy stały się fioletowe. - I przypomnij swoim blablabla przyjaciołom przyjaźń to magia bla bla, ze jutro o 19 mają do mnie zwabić CHOĆ jedną ofiarę. Wiecie, gdzie.
W tej chwili przypomniało się jej, jak zabiła szynszylę. Wręcz modliła się o przebaczenie, była taka przerażona. Teraz mogłaby tak zrobić z każdym. To już nie boli.
***
W nocy tylko nieliczni nie mogli zasnąć. Wiedzieli, co się święci. Słyszeli, jak Blythe mówi do siebie w pokoju naprzeciwko, ale nie domyślali się, co. Struś postanowił w ogóle nie spać i chodzić po sali, ale część obudził. Dostał od Gacura wielką poduszką i od razu zrezygnował. Księżyc był przysłonięty przez ciężkie, gęste chmury. Jego światło jakby omijało posesję. Zrozumiały wzrok Tibo nieco go uspokoił, nie jest sam. Zamknął powieki pół godziny później. Miał słaby sen. Wszystko było czarne, bezsensowne. Kolory z jego oczów zaczęły znikać, ustępując tym ciemniejszym. W końcu został wchłonięty przez bolesną pustkę.
***
Obudził się najwcześniej. Kiedy spojrzał na zegarek, była dopiero piąta. Słońce jeszcze nie pojawiło się na niebie, ziemię ogarniał mrok. Termometry pokazywały niskie temperatury. Melo zadrżał. Dopiero teraz zorientował się, że kaloryfery nie były włączone. Cichutko podszedł do jednego z nich. Był długi na prawie całą ścianę. Z zaskoczeniem odczytał, że jest on na "trójce". Na malutką ikonkę słoneczka wskazywała biała strzałka. W takim razie... dlaczego jest tak zimno? Urządzenie wydawało się być sprawne. Wydawało się... Naprawdę coś się za tym kryło, a to uczyniła Blythe.
Wiedziała, że Gacur jest niesamowicie uczulony na zimno. W zimę nigdy nie wychodzi na śnieg, a we wczesną wiosnę nadal chodzi w zimowych, grubych ubraniach. Jego czarne futro zdawało się nie przyciągać promieni słońca, gwiazdy życia, które tak uwielbiał. W lato wszyscy zrzucali ciężkie kołdry, spali jedynie na prześcieradle. On nigdy tego nie robił. Raz niemal zamarzł na śmierć, gdy na 20 minut został w igloo. Bez kurtki, spragniony i głodny. Przeklęci koledzy, myślał wtedy, to nie jest śmieszne! Jak już wspominano, nie lubił Blythe. Więcej, nie cierpiał. Kiedyś był jej ukochanym pupilkiem, kochającym i oddanym. Teraz próbowała utrudnić mu życie tak, jakby tylko on na to zasługiwał. Był pierwszy na liście tych, których można już skreślić.
Struś Melo podskoczył w miejscu. Może opiekunka mieszała w tym swoje brudne łapska?! Nigdy tego nie robiła, w sali panowało przytulne ciepło. A co, jeśli jeszcze... O nie, ona... To możliwe... Nie!
- PROSZĘ, NIE! - płakał ptak, niezwykle szybko biegnący w stronę jednego z posłań. Jego łzy najpierw spływały szybko po dziobie, a następnie opadały i zostawały w tyle.
Kilka osób wstało, zaciekawionych całą sytuacją. Do diaska, co znowu mu odbija?! Ale on wiedział swoje.
Zatrzymał się kilka centymetrów od łóżka kocura.
- Gacur? Słyszysz mnie?... - kolejna łza spadła na wąsy kota, obciążając je i delikatnie zaginając. - MÓW, ŻE MNIE SŁYSZYSZ! - teraz wręcz nim trząsł. Tak brutalnie, że z jego skrzydeł odpadły dwa pióra. Ciało bezwładnie trzęsło się w różne strony. Dopiero wtedy duży ptak spojrzał na pyszczek, o tej porze bardzo niewyraźny. Wielkie oczy wpatrzone były w przestrzeń, źrenice rozszerzone. Część długiego języka wystawała zza zębów. W gęste futro czarnucha delikatnie zanurzył się mokry dziób i nie zważając na rozgadany tłum, został tam jeszcze przez najbliższe 5 minut. Po różnych głowach krążyły różne czarne myśli, skupiające się wokół jednego - Gacur umarł.